Aliae spięła nogami opornego konia. Koń stał jak stał, prychając co jakiś czas i rzucając głową na boki, jakby drwił z dziewczyny. Wredna bestia. Właściwie, nie był to jej koń. Ale fakt, że właśnie go ukradła ze stajni burmistrza, nie miał nic do rzeczy. Rzecz polegała na tym, że konie nie lubiły nosić na grzbiecie wampirów.
Zmień się w nietoperza i leć sama!, Aliae usłyszała w głowie coś, co było uproszczonymi myślami konia. Abstrakcja myśli zwierząt była dostępna dla każdego wampira, a już na pewno dla tak starego jak Aliae.
„Czy dalej wszyscy myślą, że wampiry zmieniają się w nietoperze?” jęknęła dziewczyna. „Myślałam, że te przesądy umarły razem z w wejściem ustawy o równouprawnieniu ras.”
Jestem koniem. Nie zajmuję się polityką.
„Polityczny wywrotowiec” syknęła Aliae. „Zobaczysz, cesarz Madduma zrobi z tobą to, co zrobił ze swoim koniem, każe ci zasiąść w swoje małej radzie.”
Koń parsknął, skręcił zad, rzucił się gwałtownie i Aliae wylądowała na ziemi.
„No dobra” powiedziała, podchodząc do konia. „Zrobimy tak. Ty mnie podwieziesz do Amphilady, a ja wezmę cię do mojej rezydencji, gdzie płynie miód i pasza.”
Koń podumał trochę, w końcu skinął prawie niezauważalnie głową. Wampirzyca wskoczyła szybko na jego grzbiet, ponownie spięła konia i zwierzę puściło się galopem.
W sama porę, bo ludzie burmistrza byli blisko, już słychać było i widać szczęk wideł i blask pochodni. No cóż, może nie do końca, ale byłby to tak malowniczy widok.
„Dalej koniku, dalej!” roześmiała się radośnie Aliae. Zawsze kochała jazdę konną, a niechęć koni do niej jej w tym w ogóle nie przeszkadzała.
Siedź i nie gadaj, zdawał się myśleć koń.
„Nudziarz” powiedziała wampirzyca.
Hołota, która ją goniła, była już bardzo bardzo blisko. Jej koń był stanowczo za wolny, a zbrojni mieli wierzchowce, które nadawały się do pościgów. Pewnie często kradziono burmistrzowi konie.
Wampirzyca poganiała konia jak tylko mogła, wchodziła mu do umysłu, by pokazać mu swoją beznadziejną sytuację, jednak nic to nie dało. Jej koń był słaby i marny.
Kiedy Aliae wiedziała, że im nie umknie, zatrzymała wierzchowca od siedmiu boleści i gibko zeskoczyła z grzbietu zwierzęcia, stojąc między drzewami w wyzywającej pozie. Nawet jeśli ją schwytają, nie schwytają ją błagającą o litość.
Zbrojni także się zatrzymali, niektórzy mieli przezornie osinowe kołki przytwierdzone do pasa, a lewe dłonie, którymi trzeba zawsze wbijać kołek, oscylowały wokół rzeczonej broni.
„Ja jestem przejazdem” uśmiechnęła się Aliae, obnażając w całości swoje długie, ostre kły.
„Tak, wampirze, a koń też przejazdem ” powiedzial twardo kapitan straży. Nie miał miecza. Wszyscy wiedzieli, że na wampiry działa jedynie osina, dekapitacja, zagłodzenie i słońce.
„Możliwe. Nie znam go. To jednonocna randka.”
„Jesteś koniokradem i mam w rzyci czy jesteś puką, elfem, czy wampirem. Pójdziesz pod sąd, dobrowolnie lub pod przymusem.”
„Cóż, a randka zapowiadała się tak uroczo.”
„Randka?” oczy kapitana zamrugały lekko.
„Z koniem. Jest rozgwieżdżona noc, romantycznie szumią drzewa…możesz się przyłączyć i razem miło spędzimy czas. Oczywiście o świcie będziesz nieprzytomny, a ja i koń będziemy w Strefie Wiecznej Nocy.”
„Weźcie ją, bo już nie mogę wysłuchiwać tych głupot” wysyczał kapitan. „Jeśli burmistrz będzie łaskawy, wyrwą ci tylko kły. Jeśli nie…”
Alia położyła dłoń w miejscu, gdzie biły jej dwa serca.
„Z radością przejdę każdą mękę, którą zgotuje mi taka wspaniała persona, jak burmistrz wygwizdowa”.
„Brać. Ją!”
Strażnicy chwycili Aliae za barki i ręce, unieruchamiając ją i zakładając pęta.
„Ale nie dacie mi w więzieniu zupy cebulowej, prawda? Nie cierpię cebuli.”
„Nie” wyszczerzył sie kapitan. „Będzie tylko czosnek.”